O tem, że zawdy lepij sie namyślić przódzi…
Siedzieli w karcmie Jasiek ze Staskiem, juz het przynapici ździebełko. Jaśkowi sie zdrzymło. Łeb mu poleciał do miski z krupami. Stasiek naraz sie podniós:
– Jasiek, kruca, zabijym cie! – ozdar sie.
Jasiek społ. Ino mu kłobucek spod na coło…
– Jasiek! – dar sie Stasek – Na mój dusiu, zabijym cie!
Jasiek sie nawet nie rusył. Społ. Stasek za stół łapiył:
– Jasiek !!! Jo nie śpasuje! Zabijym cie, weredo!
Jasiek sie trosecke osotoł, łeb znad miski dźwignon. Kłobucek z coła na tył głowy przesunon i poźroł z litościom na Staska:
– Hej, zabijes mie. A z kim bees piył?
Rozumiem, że „wereda” nie pochodzi od „weredyka”, tylko od „wredoty” jakiejś?Pozdrawiam
Jakóz Wom tu rzec, Panocku? Ano powiem, że Wom tego lepij nie wiedzieć, ale jak jaka psiajucha by Wos weredą ozwać śmiała, o nic już nie pytejcie, ino bijcie prosto bez łeb!:) Kłaniam niziuśko:)
Wereda wydaje się pochodzić od sąsiadów , gdy ktoś puka czy dobija się do Niemca – to słyszy pytanie: Wer ist da?, albo Wer da? Stąd mogli nasi ich nazywać wer(e)dami.A swoją ścieżką – weredyk to też niezła wereda, jako, że rąbiąc tę swoją część prawdy odczuwa całą satysfakcję.Ukłony
Hah Wachmistrzu, to zupełnie, jak z moim sąsiadem:.Grzybków wielce oryginalnych w moim lesie nazbierałam, a dodam,że je jadam od zwsze, choć nazwę z francuska mają lekko porażającą.Kiedy ich mam w nadmiarze wymieniam grzybki na pierogi, których ani umiem, ani mi się chce lepić- z żoną sąsiada.Ona i pierogi robi wspaniałe i szybko.Sąsiad jednak przezornie moich grzybków nie jadał.Do czasu, kiedy cała rodzina kolejny raz zasiadła przy pizzy owym lejkowcem dętym ozdobionej (franc) trompette de la mort= trąbka śmierci).)Wreszcie się sasiadowi żal uczty zrobiło i zażądał też, ale zaznaczył;”jak ja umrę … to Cię zabiję”.Na szczęście żonie groził- nie mnie!!:;-)
To i tak lepiej, niźli obiecanki względem znajomka pewnego, co za wojny ostatniej na polu minowym ranionym będąc, z tegoż pola przez druha serdecznego był salwowanem… Ów, lękając się niechybnie i o żywot swój jak i ranionego, przecie nad wszystko się lękał, by ten mu nie pomarł, zaczem ku swoim nie dobrną… Między inszemi przyrzekł był naówczas: „Tylko mi tu nie umieraj! Jak umrzesz, to Cię zabije!”:)) Kłaniam nisko:)
Chyba godzi się tu przypomnieć fragment ze spisu dowcipów starogreckich, rozdział o mędrkach:Jakiś młodzieniec, którego ojciec wyjechał w dłuższą podróż, tak narozrabiał, że sąd miejski skazał go na śmierć. W ostatnim słowie prosił – tylko nic nie mówcie mojemu Ojcu jak wróci, bo by mnie zaraz za to zabił!
:)))))… Bóg Zapłać, Cypryanie:)!
Myśl mnie naszła: gdyby zabitym został, to by wcale o tym nie wiedział, zważywszy na znieczulenie we krwi., Ciekawe, czy tak lepiej? hm…
Cóż, pewnie i lepiej… Mnie w każdym razie ten wariant milszy…:) Kłaniam nisko:)
Filozofia po góralsku ks.Tischnera mi się przypomina. Aż się łezka w oku kręci:D ot prostota myśli góralskiej:D heheheTo aż muszę przypomnieć dowcip z taką brodą (wybacz Wachmistrzu) „Baca sądzony za zabójstwo:Prokurator – Baco czym zabiliście?Baca – gazetom panockuP – a co było w gazecie? B – a nie cytołem” ;D;D;D
Wybaczać nie ma czego; tegom akurat nie znał:)) Kłaniam nisko:)